Gdyby nie internet, nie wiedziałabym, że na świecie jest tylu idiotów.


Gdyby nie internet, nie wiedziałabym, że na świecie jest tylu idiotów.

Stanisław Lem

piątek, 23 marca 2012

Haj Di Hoł!

Greetings from California!

Codziennie sobie obiecuję, że dziś będzie ten dzień. Dzień w którym uporządkuję zdjęcia, opiszę w skrócie swoje przygody... ale niestety - zawsze Coś! Pomijając pracoholizm kolegów (do tego stopnia dający się we znaki, że we wtorek zostawiłem ich we firmie ok 16:30 i odebrałem 2 godziny później zwiedziwszy w tym czasie lokalne outlet'y które, nawiasem mówiąc, nie zachwyciły cenami)
...
Tu były 2 godziny przerwy w pisaniu, bo rozkminialiśmy co by tu robić w ten weekend, gdyż pogoda znów ma się brzydko mówiąc - zepsuć. Ale o tym później.

Chciałbym opowiedzieć ostatni weekend, bo jak zacznę od samego początku tę epicką historię to już nigdy nie nadrobie...

W piątek daliśmy się namówić na wycieczkę do klubu blues'owego. Nieświadomi, że jedziemy do Sacramento, raźnie wsiedliśmy do auta innych polaków na zesłaniu. Było zupełnie dobrze, przed wejściem czarnoskóry koleżka, powykręcany reumatyzmem i nie wiadomo czym jeszcze zbierał po 12 baksów na wjazd i o dziwo! nie chciał zobaczyć ID mojego, ani Bartka. Średnią wieku zaniżaliśmy masakrycznie, a najlepiej bawił się Uwe (rocznik 60 :)) prawdziwy czad na parkiecie. Co nie znaczy, ze my bawiliśmy się źle - wprost przeciwnie. Frontmen zespołu był czarny jak smoła, spocony zanim zaczął się koncert i przybył w pokoju. Na parkiecie furorę robiła pani niewiele starsza ode mnie w czerwonych kaloszkach, guinness lał się strumieniami (w pubie kosztuje tyle co lokalne siki ale i tak za dużo, bo 5$!), a nasze umysły powędrowały jedynie sobie znanymi ścieżkami. Z ciekawszych akcji 2ch kolegów zagadało z pewną panią której kolor skóry wskazywał na afrykańskie korzenie, a która koniecznie chciała wydać córkę za któregoś z nich i oświeciła nas, że tu obrączkę na prawej ręce noszą tylko... geje. A było to tam:http://www.torchclub.net/

Kolejnego dnia w stanie gdzieś pomiędzy kacem, a jeszcze imprezą dziarsko wciągnęliśmy jeansy i ruszyliśmy w stronę auta. W ostatniej chwili chwyciliśmy kurteczki i odjechaliśmy w kierunku Lake Tahoe, połozonego wysoko w górach. Jechaliśmy, jechaliśmy i oczom naszym ukazało się ono:


Jechaliśmy jeszcze jakiś czas. Zanim udaliśmy się bezpośrednio nad wodę poczuliśmy potrzebę zostawienia paru dolków w miejscu gdzie nas nakarmią. Te pół godziny wystarczyło, a by zrobiło się naprawdę źle. A jak źle, niech podpowie to co ujrzeliśmy w tym najbardziej widokowym miejscu w okolicy:

i to co ujrzeliśmy niech pozostanie tajemnicą jeszcze kilka chwil, bowiem walka ze zdjęciami i bloggerem doprowadza mnie do szewskiej pasji, a zrobiło się już dość późno.

kpt. kgb

p.s. to ze ruszyłem z pisaniem z miejsca biorę za dobrą monetę i już nie będę nic obiecywał ale chyba juz dziarsko ruszę z opisywaniem epickich przygód w narodowym kraju amerykańskim.

Z kowbojskim pozdrowieniem: Haj-Di-Hoł i CU soon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz